30 marca 2015

Poniedziałek z Yankee Candle: Red rasberry

Kolejny poniedziałek z Yankee Candle, ale ten czas leci :) Dopiero były Święta Bożego Narodzenia, a tu już Wielkanoc. Dzisiaj wosk, w którym pokładałam duże nadzieje, a mianowicie red rasberry, z limitowanej kolekcji walentynkowej.

 Wyczuwalne aromaty: dojrzałe maliny


W wosku pokładałam duże nadzieje, dlatego też zwlekałam z jego odpalaniem. Liczyłam na słodki zapach dzieciństwa, a dokładniej na aromat malinowej mamby. Wiedziałam po prostu, że prawdziwy zapach malin będzie ciężki do odwzorowania. Rozczarowałam się już po kilkunastu minutach palenia wosku w kominku, jak aromat nabrał mocy. Nie wyczuwam tutaj, ani prawdziwych malin, ani malinowej mamby, nawet nic w tym kierunku! Wosk jest bardzo słodki i intensywny, od razu wyczuwalna jest mało przyjemna woń chemiczna. Po pewnym czasie zapach staje się męczący i powoduje ból głowy, przez swoją, aż zbytnią słodycz. 
Szkoda, że tak słabo wypada i nie czuć nawet malinowej mamby.

Możecie kupić tutaj.
A może Wy mieliście inne odczucia co do tego wosku?

29 marca 2015

Sleek MakeUp Lip 4 Lipstick Pallete - Ballet

Mogłyście zauważyć w styczniu, że opublikowałam małą wishlistę kosmetyczną (którą nota bene spełniłam w większości w tydzień) i widniała tam paletka pomadek Sleek lip 4 ballet. Podchodziłam do jej kupna jak pies do jeża i ciągle było mi z nią nie po drodze. Na pomoc tutaj przyszła współpraca ze sklepem cocolita.pl, dzięki któremu mogłam wypróbować ową paletkę.
Jak się ona u mnie sprawdziła, przeczytacie poniżej.

Pomadki zamknięte są w poręcznej kasetce z lusterkiem i pędzelkiem. Sama kasetka jest wykonana z dość grubego plastiku i powiem szczerze, że kilka razy zaliczyła upadek, a nawet się nie zarysowała. Wszystkie pomadki ważą 5,4g, aczkolwiek taka ilość w zupełności wystarczy. Wersja Ballet zawiera kolory nude oraz chłodny róż. Idealna jest na co dzień, ale także może przydać się w makijażu wieczorowym. Jednym słowem: wielozadaniowa.
Według producenta w paletce znajdziemy pomadki o wykończeniu: matowym, błyszczącym i satynowym.

Pierwszym kolorem z paletki jest pomadka błyszcząca, o wdzięcznej nazwie Tutu, która oznacza spódniczkę baletową. Nazwa jest bardzo trafna, ponieważ tak jak spódniczki baletowe są lekkie, tak ta pomadka tworzy na ustach bardzo naturalny i lekki wygląd. Tutu jest dla mnie połączeniem lekkiego beżu wpadającego w pomarańczowe tony i transparentnego błyszczyka. Konsystencja różni się od pozostałych, jest kremowa i bardzo miękka, aczkolwiek na ustach pomadka staje się bardzo sucha . Niestety potrafi podkreślać suche skórki i dodatkowo wysuszać usta. Z racji tego, że jest słabo widoczna, znika po ponad godzinie i trzeba wykonywać poprawki. Najmniej się z nią polubiłam.

Pomadka o nazwie Plie jest najlepsza ze wszystkich. W balecie oznacza ona specjalną pozycje baletową, u nas określaną jako przysiad. Z początku wydawało mi się, że pomadka będzie zbyt ciemna, jednak na moich i tak już ciemnych ustach prezentuje się rewelacyjnie. Podbija ich naturalny kolor i wygląda bardzo elegancko. Plie to ciemny brudny róż z bordowymi tonami, idealny na co dzień, ale także na wieczorne wyjścia. Konsystencja jest kremowa, ale zbita i nie rozmazuje się tak jak tutu. Wykończenie jakie tu się uzyskuje to satyna. Zdecydowanie lepiej wypada od koleżanki, jeżeli chodzi o trwałość, ponieważ utrzymuje się około 4 godziny, a następnie równomiernie ściera. 
Jest w takiej samej tonacji kolorystycznej co moje usta, że czasami zastanawiałam się czy pomadka jest na moich ustach, czy zeszła i to mój naturalny kolor :)

Swan lake w opakowaniu wygląda identycznie jak tutu, okazało się jednak, że się różnią. Swan lake to po polsku "jezioro łabędzie", czyli kultowy balet klasyczny. Pomadka ma bardzo suchą konsystencje, ponieważ jest całkowicie matowa. Na pierwszy plan wybija się pomarańcz z lekką domieszką beżu. Jak widać na zdjęciu może podkreślać suche skórki, dlatego usta należy wcześniej dobrze nawilżyć. Pomadka wytrzymuje ok. 2-3 godziny, następnie zaczyna się ścierać od środka, co może nie ładne wyglądać. Jest zdecydowanie lepiej na pigmentowana niż tutu. Powoduje nie miłe uczucie wysuszenia ust, czego ja bardzo nie lubię.

Pirouette jest moim drugim ulubieńcem zaraz po plie. Pirouette to po prostu piruet czyli rodzaj obrotu baletnicy. Obie pomadki mają kremową, ale zbitą konsystencje i dają efekt ładnej satyny. Pomadka jest utrzymana w chłodnej tonacji różu, bez domieszek innych kolorów. Tak samo dobrze na pigmentowana jak plie. Rozprowadzanie jej na ustach to sama przyjemność, kolor uzyskujemy po jednym pociągnięciu pędzelkiem, a kremowa konsystencja sprawia, że nie podkreśla suchych skórek. Utrzymuje się bez obaw około 4 godziny, następnie stopniowo się ściera.

Podsumowując paletka z pomadkami wypadła u mnie w 50% dobrze. Tylko 2 pomadki z 4 są przeze mnie najczęściej używane. Podoba mi się pomysł 4 pomadek w jednym opakowaniu, które jest w sam raz do torebki. Dzięki temu nie musimy wrzucać do torebki kilku różnych, a później ich szukać w tych czeluściach. Jeżeli miałabym postawić każdą z pomadek na stosownym miejscy to podium wyglądałoby tak:
1. Plie
2. Pirouette
3. Swan lake
4. Tutu

Paletkę z 4 pomadkami możecie kupić w cenie 43,90 zł na cocolita

Która pomadka najbardziej Wam się podoba? A może miałyście?

27 marca 2015

Top 5 - ulubione zapachy w kosmetykach

Na zapach mojego otoczenia zwracam szczególną uwagę. Lubię jak w pomieszczeniach jest pachnąco i przyjemnie, lubię zapach kwitnących kwiatów, wiosny i świeżo wypranej pościeli. Jak już zdążyliście zobaczyć moją małą manią są woski zapachowe, zazwyczaj te słodkie i kwiatowe. W święta uwielbiam zapach pomarańczy i pierników, a w maju zapach kwitnącego bzu. 
Jako, że jestem wielbicielką kosmetyków, przywiązuje tak samo dużą wagę do ich zapachów. Jeżeli kosmetyk będzie pachniał drażniąco i nie w moim guście, używanie stanie się zamiast przyjemnością - męczarnią. 

Dzisiaj rozpoczynam serię Top 5 , nie osadzam jej w konkretnych ramach czasowych. Jeżeli będę miała 5 produktów godnych uwagi ze względu na jakiś czynnik, wtedy napiszę.
Kategoria jaka dzisiaj będzie to ulubiony zapach. Nie raz pewnie zdążyło Wam się mieć kosmetyk, którego zapach był tak piękny, że nie mogłyście o nim zapomnieć lub wąchałyście go kilkakrotnie, bez potrzeby używania :) Ja właśnie tak miałam z tymi pięcioma kosmetykami. Kolejność przypadkowa.


1. Planeta Organica krem na popękaną skórę pięt z 20% masłem mango
Pierwsza myśl jaka mi przychodzi na myśl o tym zapachu - tropikalny koktajl. Świetne połączenie mango, marakui i papai, sprawiało, że krem, aż chciało się używać dla samego zapachu :) Poluje na krem do rąk z tej samej serii, aby namiętnie go używać :) Ale tutaj nie mogę powiedzieć, że tylko zapach jest świetny, ale i działanie, zresztą przeczytajcie same tutaj.

2. Kallos Bananowa maska do włosów
Tak, wiem, wiem mam ją dopiero od kilku dni, ale zapach albo się od razu podoba, albo go od razu nienawidzimy. Z tą maską było tak, że tylko jak ją otworzyłam, wyczuwając zapach, pomyślałam: "pachnie identycznie jak bananowe pianki" znacie?. W ciągu dnia potrafię kilka razy otworzyć pudełko i poczuć ten zapach :) Mi się nie tylko podoba, ale ja go uwielbiam :) Dodatkowo wyczuwalny jest podczas mycia wlosow, az do czasu ich wyschniecia.

3. Tutti Frutti peeling do ciała jeżyna i malina
Peeling ten kupowałam kilkakrotnie i w większości ten wariant. Wiecie jak pachną zwykłe landrynki w kolorze fioletowym? Owocami leśnymi, a jeszcze lepiej smakują. Właśnie tak pachnie ten peeling, a sama czynność nakładania go na skórę jest niezwykle przyjemna :) Dodam, że zdziera też nieźle :)

źródło
 4. Yves Rocher kawowy żel pod prysznic 
Teraz jest w nowym opakowaniu, ale jakiś czas temu miałam kilka jego buteleczek. W butelce jest zamknięty aromat świeżo mielonej kawy, który roznosi się po całej łazience. Taki zapach pobudza i daje niezłego kopa energetycznego :) Nie wiedziałam, że można tak dobrze odwzorować zapach kawy w kosmetyku, dopóki nie poznałam tego żelu.

5. Wellness Beauty masło do ciała mandarynka i jogurt
Muszę przyznać, że niektóre kosmetyki do ciała, kupuje ze względu na świetny zapach. Tak jest w przypadku tego masła. To nic, że jest słabo wydajne bo starcza tylko na 1,5 tygodnia, to nic, że przeciętnie nawilża. Najważniejsze, że ma zapach identyczny jak pomarańczowe lody Manhattan :) Mogłabym smarować się nim co kilkanaście minut żeby zapach się utrzymywał. Swoją drogą, skoro jest mało wydajny to może lepiej sprawdzi się jako krem do rąk? A jeżeli chcecie więcej o nim poczytać to zapraszam tutaj.

A Wy macie kosmetyk, którego zapach na dobre zapadł Wam w pamięć, albo taki do którego ciągle wracacie?

26 marca 2015

Nowości kosmetyczne - marzec 2015

 Dzisiaj wracam do Was z nowościami kosmetycznymi jakie zakupiłam w tym miesiącu. Trochę się tego nazbierało, dlatego przedstawiam to dzisiaj, bo do końca miesiąca zakupów nie planuję :) Jak wczoraj widziałyście zaczynam walkę z moimi suchymi i wypadającymi włosami, dlatego też większość produktów przeznaczona jest do włosów. Zresztą zobaczcie same :)

Pragnę nadmienić, że jestem dosyć zdziwiona szybkością dostarczania paczek przez kuriera Pocztex. Zawsze jak zamawiałam kuriera 48, to przychodziła paczka na drugi dzień od wysłania. Wczoraj paczka z Kallosami została wysłana, a dzisiaj była już u mnie :)

Pierwsze od czego zaczniemy to włosy. Naszła mnie duża ochota na wypróbowanie masek Kallos (głównie za sprawą akcji u Anwen), dlatego też przygarnęłam 5 opakowań masek w różnych wariantach:
- "Keratin" - maska z keratyną do suchych i łamliwych włosów
- "Silk" - maska z jedwabiem regenerująca
- "Banana" - wzmacniająca włosy
- "Vanilla" - nabłyszczająca
- "Chocolate" - regenerująca
Maski mają piękne zapachy, ale wersja bananowa bije wszystkie na głowę. Ma tak cudny zapach, że mogłabym ją wąchać cały czas :)

Zostając w temacie włosów zakupiłam ponownie szampon Babydream bez sls, który najczęściej będzie służył do zmywania olei. A jeżeli o oleje chodzi to postanowiłam wypróbować olejek upiększający Kallos, który posiada 3 olejki: z orzechów macadamia, migdałów i olej lniany. Kolejnym olejkiem ale tym razem do zabezpieczania końcówek jest Marion olejki orientalne z migdałami i dziką różą o właściwościach nawilżających. Do zabezpieczania końcówek kupiłam także jedwab w płynie CHI.

Kolejnym zakupem były żele pod prysznic, jak widać już w użytku. Limitowana seria Isana z ekstraktem z owoców malin, spodobała mi się na tyle, że musiałam ją mieć. Original Source ma dość ciekawe połączenia zapachowe i tym razem padło na cytrynę z chilli. Kolejna butelka kremu pomarańczowego Alterry pod prysznic zawitała w mojej łazience. A żel pod prysznic Isana gruszka i mango to stały ulubieniec w okresie wiosna-lato :)

W naturze z racji promocji wrzuciłam do koszyka kolejną butle płynu micelarnego z Garniera. Jakoś nie miałam ochoty eksperymentować z nowymi płynami (czysta skóra i do cery mieszanej). Wolałam wybrać wrażliwca, który na pewno się sprawdzi. Tak samo jak z kremem do mycia twarzy Nivea, kolejne opakowanie musiało być zakupione, ponieważ mój żel z Lirene dobija do dna. Peeling Tutti Frutti wersja jeżyna z maliną to tak samo mój ulubieniec, do którego wracam co jakiś czas, ze względu na piękny zapach i dobre ścieranie.

Mascary Wibo Boom Boom byłam bardzo ciekawa, a że zielona Growing lashes przekraczała swój wiek emerytalny, to postanowiłam ją zastąpić. Póki co jestem z niej zadowolona, chociaż szczoteczka jest ogrooomna. Pomadka Bebe, to też któreś z kolei opakowanie, lubię ją za dobre nawilżenie ust. Mydełka w kostce kupiłam w biedronce, z ich firmy własnej Linda. W skład zestawu wchodzą 3 kostki:
- bogactwo owsa,
- słodycz miodu
- świeżość mięty - ta kostka jest dodatkowo z peelingiem.
Wszystkie mydełka dobrze oczyszczają skórę i pięknie pachną.

I to by było na tyle moich zakupów. Czas zabierać się za testy :)
A u Was jak w tym miesiącu z zakupami?

25 marca 2015

Aktualna pielęgnacja włosów marzec-kwiecień 2015

Dawno nie było wpisu o mojej aktualnej pielęgnacji włosów, dlatego też przybywam dzisiaj z taką tematyką. Dodatkowo zobaczycie jak wyglądają aktualnie moje włosy.

Procedurę mycia i odżywiania włosów zaczynam on lekkiego zmoczenia włosów wodą, następnie nakładam na nie, metodą "na oko" olejek, aktualnie jest to odbudowujący z Yves Rocher. Moje włosy stały się suche i tak jak myję włosy co drugi dzień, tak też nakładam olej, tym bardziej, że go piją jak wodę. Olej trzymam na włosach przez około godzinę lub nieco dłużej i wtedy zmywam szamponem, zależy albo jest to Timotei z odżywką lub Babydream bez SLS. Po szamponie Timotei, który ma w składzie SLS też widać, że olejek pomógł! 
Jeżeli mój Narzeczony zauważył, że mam bardziej miękkie włosy niż wcześniej to musi działać :)

Po zmyciu olejku szamponem, stosuje odżywkę. W tym wypadku jest to Balsam do włosów aktywator wzrostu Kąpiel Agafii lub Serum ziołowo-witaminowe na wypadanie włosów Radical (niedługo jego recenzja).  Stosuje je naprzemiennie i powiem szczerze, że delikatne efekty są widoczne. Po spłukaniu powyższych specyfików, czas na maskę, a jest nią Drożdżowa maseczka Babuszki Agafii, która narobiła mi niezłych "baby hair".
Dodatkowo przed położeniem się spać mam zamiar aplikować na końcówki olejek orientalny nawilżający Marion, który dzisiaj zakupiłam i ciekawa jestem jak się sprawdzi.

W dniu w którym nie myję włosów aplikuje na skórę głowy serum na porost włosów z ziołami, drożdżami i papryczką chili. A jeżeli chcę w ciągu dnia odświeżyć włosy i sprawić żeby się nie puszyły to stosuję odżywkę bez spłukiwania Marion, która ma cudowny brzoskwiniowy zapach i świetnie wygładza włosy.

Zauważyłam, że po takim zestawie, który stosuje, włosy mniej wypadają, ale i są bardziej nawilżone i miękkie (główny sprawca to olejek YR). Ale będę dalej szukała ideału w pielęgnacji włosów i dążyła do ich piękniejszego wyglądu. Zamierzam także zrezygnować z cieniowania i podciąć włosy na prosto. Widać, że po cieniowaniu są zbyt rzadkie na końcach. A tak aktualnie wyglądają:

To by było na tyle jeżeli chodzi o moją pielęgnacje, a ja jeszcze czekam na przesyłkę z 5 opakowaniami masek Kallos i ich olejkiem upiększającym. Będzie co testować !

Miałyście coś z tych produktów? A może coś polecicie?

24 marca 2015

Baikal Herbals krem matujący na dzień do cery tłustej i mieszanej - mój ulubieniec.

Wiosna zbliża się wielkimi krokami, a przez słońce aż mam większą ochotę na pisanie. Pomijając to, że jestem lekko chora, ale mam nadzieje, że szybko to minie :)
Dzisiaj chciałabym przedstawić Wam kosmetyk, który od dłuższego czasu króluje w mojej porannej pielęgnacji. Od kremu na dzień oczekuje lekkiego nawilżenia, wygładzenia i zmatowienia skóry. Ten krem dał mi o wiele więcej.

Krem zapakowany jest w wąskie i wysokie opakowanie, które posiada pompkę typu Airless. Jak dla mnie to każdy krem powinien być tak zapakowany - prosto, higienicznie i praktycznie. Napisy podczas użytkowania się ścierają. 

Konsystencja kremu jest niezwykle lekka i nietłusta. Dobrze się rozsmarowuje na twarzy, nie robi smug i szybko wchłania - czyli to co lubię :) Jeżeli miałabym określić jego delikatny zapach, to powiedziałabym, że jest to nuta kwiatowa przełamana czymś mocniejszym. Jednak nie jest on wyczuwalny na skórze.

Krem stosuje codziennie rano na 10-15 minut przed nałożeniem makijażu, aby dobrze się wchłonął. No chyba, że nie nakładam makijażu wtedy sobie działa na skórze cały dzień. Jak pisałam już wcześniej, dość szybko się wchłania, więc można od razu nakładać makijaż (nie koniecznie czekać te 15 minut). Będąc bazą pod makijaż krem nie roluje się, ani nie utrudnia nakładania makijażu. 
U mnie obietnica całkowitego matowienia się nie sprawdziła. Można powiedzieć, że krem wchłania się do pół matu, a skóra w dotyku jest jakby satynowa. Nie wysusza skóry, tylko ją nawilża, co przy produktach matujących może być rzadkością.

W składzie znajduje się dużo ekstraktów z roślin, dlatego myślę, że nie jest taki najgorszy :) Niech wypowie się ktoś, kto zna się dobrze na składach :) Krem posiada 3 oznaczenia: 
- " food preservatives" - w kremie zostały zastosowane konserwanty spożywcze, które jakby nie patrzył spożywamy razem z jedzeniem.
- "no parabens PEG" - nie zawiera parabenów
- "herbal activies" - ziołowe składniki aktywne, tu zastosowano m. in. jaśmin lekarski, tymianek, tarczyca bajkalska, ekstrakt z nagietka i melisy.

Krem w codziennej pielęgnacji od ładnych paru miesięcy (zaczęłam go stosować podajże w październiku, czyli już pół roku) zrobił dużo dobrego dla mojej cery. Skóra jest elastyczniejsza, nawilżona, ale i nie zapchana. Dzięki niemu niespodzianki występują bardzo rzadko, w porównaniu do wcześniejszego kremu.
Cena tego ulubieńca to w zależności od sklepu ok. 15-19 zł / 50 ml. A jak widzicie jest bardzo wydajny (na ten moment mam jeszcze mniej niż połowę buteleczki).

Jak Wam się podoba? Używałyście?

23 marca 2015

Poniedziałek z Yankee Candle: Mango peach salsa

Witajcie w kolejny poniedziałek :) Jak po weekendzie? U mnie było imprezowo i bardzo pozytywnie :) Przejdźmy jednak do rzeczy, a mianowicie dzisiaj na tapetę idzie wosk o bardzo letnim zapachu: Mango peach salsa.

Wyczuwalne aromaty: mango, brzoskwinia, różowy pieprz

Wosk na zimno jest delikatnie słodkawy, ale nie wyczuwam w nim nic specjalnego. Dopiero po odpaleniu niewielkiej ilości w kominku daje o sobie znać! Po prostu egzotyczna bomba zapachowa, która momentalnie poprawia humor. Aromat kojarzy mi się najbardziej z nektarem witaminowym. Połączenie mango, brzoskwini i moim zdaniem cytrusów, przenosi nas w wakacje marzeń - woda, plaża, palmy i drink z parasolką w dłoni o takim właśnie zapachu. 
Idealnie będzie nadawał się na letnie wieczory, ale w czasie zimowym też nim nie pogardzę :)
Mogę go porównać do wakiki melon, z tym, że ten wydaje mi się być bardziej egzotyczny.

Możecie kupić tutaj
Lubicie takie letnie i słodkie zapachy?

18 marca 2015

Porównanie żeli/kremów do mycia twarzy dedykowanych skórze wrażliwej i suchej: Nivea vs. Lirene

Moja cera jest tłusta ze skłonnością do niespodzianek (na szczęście coraz rzadszą), jednak lubi na policzkach czasami się przesuszać. Już jakiś czas temu zrezygnowałam ze stosowania preparatów, które są dedykowane skórze tłustej, ponieważ wysuszają i pogarszają stan mojej cery. W większości pielęgnacji stawiam na nawilżanie, które w przypadku skóry przetłuszczającej się też jest bardzo ważne i nie można o nim zapominać. Od roku, może nieco ponad przestawiłam się z typowych żeli do mycia twarzy na łagodniejsze kremy myjące. Jeszcze jakiś czas temu ciężko było znaleźć krem do mycia twarzy, jednak teraz coraz więcej firm produkuje takowe. 
Dzisiaj chciałam Wam porównać dwa produkty, jeden jest to żel o kremowej konsystencji Lirene, a drugi to żel-krem Nivea. 
Nivea stała się moim ulubieńcem już jakiś czas temu, a żelu Lirene używam pierwszy raz.

Opakowanie
W obu przypadkach opakowanie jest proste, stawiane na zatyczce. Nie wylewa się z niego płyn, jedynie woda potrafi dostać się pod zakrętkę. Napisy się nie ścierają więc w obu przypadkach jest ok. 

Konsystencja
Tutaj dopiero zaczynają się różnice. Żel o kremowej konsystencji Lirene, to tak naprawdę zwykły żel, nie różniący się niczym od innych żeli do mycia twarzy. Zwiódł mnie tu trochę dopisek "o kremowej konsystencji", jednak ja takowej nie doświadczyłam. 
Zupełnie inaczej jest z żel-kremem Nivea, który swoim wyglądem faktycznie przypomina krem z delikatnymi drobinkami. 

Zapach
Oba produkty pachną bardzo ładnie, delikatnie i nie drażnią. Żel Lirene posiada zapach kwiatowy, perfumowany i wyczuwalny podczas użycia. Po zmyciu go z twarzy całkiem znika. Krem Nivea nie odróżnia się niczym w zapachu od tradycyjnego kremu Nivea w niebieskim pudełeczku. 

Aplikacja
Jeżeli chodzi o żel z Lirene to aplikacja wygląda tak jak ze zwykłym żelem. Po rozprowadzeniu niewielkiej ilości żel się ciągnie i oblepia twarz. Tego efektu akurat nie lubię i częściowo to dlatego zrezygnowałam ze zwykłych żeli myjących.
Aplikacja kremu Nivea wygląda już troszkę inaczej. Krem nie oblepia tak skóry tylko ładnie rozsmarowuje się po twarzy. Wygląda to identycznie jak nałożenie zwykłego kremu z tym, że ten się nie wchłania.

Działanie
Jeżeli chodzi o celowe działanie czyli oczyszczanie skóry twarzy to oba kosmetyki oceniam podobnie, jednak mam małe "ale". Jak się okazuje żel Lirene ładnie oczyszcza skórę twarzy, zmywa resztki makijażu (wcześniej zmyte płynem micelarnym) i pozostawia ją.... no właśnie. Niestety, ale też żel ściąga i wysusza skórę, powodując, że pod oczami skóra jest bardzo napięta. Uczucie nie miłe i wymagana jest natychmiastowa pomoc kremu nawilżającego. Dodatkowo źle się zmywa.
W tym przypadku krem Nivea ma dużą przewagę. Ze względu na konsystencje kremu nie ściąga skóry i nie wysusza, ale też nie można powiedzieć że nawilża. Oczyszcza równie dobrze jak Lirene, ale skóra jest bardziej skrzypiąca. Po jego użyciu nie mam uczucia, że natychmiast muszę użyć kremu nawilżającego. 

Żel-krem Nivea zawiera w składnie parafinę, której u Lirene nie zauważyłam. Przez to że kosmetyk jest krótki okres czasu na skórze, nie przejmuje się zbytnio obecnością parafiny ;) Nie zauważyłam aby wystąpiło po nich podrażnienie czy uczulenie. Oba preparaty mają taką samą pojemność (150 ml) i kosztują ok. 11-13 zł. Wydajność identyczna bo +/- 3 miesiące codziennego używania. 

Podsumowując jeżeli miałabym skórę suchą lub wrażliwą wybrałabym bez wahania żel-krem Nivea. Ponieważ nie powoduje ściągnięcia skóry i wysuszenia, co w pielęgnacji tej cery jest ważne. Ja tak samo zostanę przy Nivei, chociaż widziałam, że krem do mycia twarzy wypuściło na rynek Eveline. Więc kto wie, być może wypróbuje.

Miałyście któryś z nich? Jak się sprawdziły?

17 marca 2015

Alterra krem nawilżający na noc - winogrona i biała herbata BIO

Od paru ładnych lat bardziej zwracam uwagę na pielęgnacje skóry twarzy. Kiedyś mogłam po prostu nic nie nakładać, ale o demakijażu pamiętałam zawsze. Teraz staram się oczyszczać dobrze skórę, wyrównywać jej pH, a także dostarczać nawilżenia.
Dzisiaj przedstawię stosowany od paru ładnych miesięcy krem, który wywołuje u mnie dość mieszane uczucia.


Opakowanie to zwykła zakręcana tubka, zapakowana w kartonik. Tubka jest dla mnie o wiele bardziej higieniczna niż krem w słoiczku. Napisy nie ścierają się podczas użytkowania.

Krem ma dosyć gęstą i tłustą konsystencje, a po rozsmarowaniu na skórze twarzy potrafi zostawić smugi. Zapach ma dość specyficzny i nie każdemu może się spodobać. Troszkę jak zapach winogron, ale dość chemiczny i potrafi być drażniący. 

Po codziennym wieczornym oczyszczaniu kremem do mycia i tonikiem nakładam dosyć minimalną ilość kremu. Z racji tego, że krem jest dość treściwy, wystarczy niewielka ilość, aby pokryć całą twarz. Co od razu przykuło moją uwagę, to warstwa, która "oblepia" twarz po aplikacji. Chciałam na początku całkiem zrezygnować z jego stosowania, ale po kilkunastu minutach warstwa ta znika.

Jeżeli chodzi o działanie to bardzo dobrze nawilża skórę, staje się ona miękka, gładka i przyjemna w dotyku. W strefach gdzie przetłuszczanie jest większe, zauważyłam, że wspomaga wytwarzanie łoju i rano skóra się świeci jak bombka. Jednak nie mam mu tego za złe, ponieważ docelowo przeznaczony jest do skóry suchej.

Krem jest szalenie wydajny, używam go od października, a została mi jeszcze połowa tubki. Teraz zauważyłam, że jest troszkę za ciężki i używam go do szyi i dekoldu, a na twarz poszedł w ruch już inny krem.

Cena to ok. 9 zł za 50 ml.

Używałyście? A może miałyście wersje na dzień?

16 marca 2015

Poniedziałek z Yankee Candle: Joyful spring

Dzisiaj seria Yankee Candle tak jak powinna być i mam nadzieję, że żadnych przesunięć z tą serią już nie będzie :) Jako, że za oknem robi się coraz cieplej, to w kominku goszczą bardziej wiosenne zapachy. Takim zapachem jest zdecydowanie Joyful Spring.


Wyczuwalny zapach: irysy

Na początku podczas wąchania go na zimno, nie dawałam mu żadnych szans. Praktycznie nie wyczuwalna woń spowodowała, że odłożyłam go na później. Wyszło, że pomyliłam się co do niego myśląc, że będzie to mało intensywny wosk.
Po rozpaleniu go w kominku w przeciągu kilku minut rozniosła się niesamowita woń. Cały dom wypełnił się tym zapachem tak szybko, że aż byłam zdumiona.
Według Yankee Candle jego aromat powinien składać się z irysów, ale ja jestem nieco odmiennego zdania. Dla mnie to po prostu zapach konwalii z lekkim dodatkiem być może hiacynta. Zapach jest tak niesamowity i wiosenny, że będzie mi umilał coraz to cieplejsze wieczory :)
Mimo, że jest dość intensywny to nie spowodował u mnie bólu głowy (przy otwartych pomieszczeniach).

Możecie kupić go tutaj.
Lubicie zapach konwalii?