Witam Was w ten zimny wieczór. Coraz bliżej zima i bardzo się z tego ciesze (świeczki+kocyk+herbata+książka). Ale nie o tym chciałam dzisiaj Wam napisać. Oba produkty są ze współpracy z Credo PR, także jak ktoś nie lubi recenzji z współprac to proszę nie czytać. ;)
Na pierwszy ogień idzie Panthenol w piance
Kiedyś nie używałam tego specyfiku ale teraz wiem, że często może być potrzebny. Na opakowaniu zawarte są potrzebne informacje m. in.:
- łagodzi podrażnienia skóry spowodowane nadmiernym opalaniem i czynnikami zewnętrznymi
- do stosowania po ukąszeniach przez owady
- przy "poparzeniach przez meduzy"
- jako kuracja dla skóry suchej i alergicznej.
Składniki czynne łagodzą uczucie gorąca i pieczenia skóry.
Ma świetną pompkę dzięki czemu aplikacja jest bardzo łatwa, nic się nie wylewa. Substancja płynna zamienia się w bardzo lekką piankę z milionami malutkich "oczek" powietrza.
Panthenol stosowałam w kilku przypadkach.
Pierwszy raz go zastosowałam w sytuacji gdy nadmiernie się opaliłam (pod koniec wakacji), skóra była czerwona (trochę mniej niż tu), piekła i towarzyszyło niestety uczucie gorąca. Bardzo tego nie lubię bo czuje się jakbym miała zaraz być chora. Zaczęłam na te miejsca (ramiona i nogi) regularnie stosować panthenol w piance. Skóra po kilku użyciach nie piekła, zniknęło uczucie gorąca i była dość dobrze nawilżona ponieważ to czego bałam się najbardziej się nie stało - skóra mi nie zeszła i nie łuszczyła się.
Co do ukąszeń przez owady to zastosowałam kilka razy i mogę tylko stwierdzić, że przestały mnie te ukąszone miejsca swędzieć :)
Nie miałam bliskiego spotkania z meduzą więc nie wiem (i nigdy się pewnie nie dowiem) jak ona parzy. To działanie Wam pominę :)
Następna sytuacja była kilka dni temu. Na pracowni kosmetycznej miałam depilacje pach woskiem. Niestety wystąpiło bardzo silne podrażnienie, skóra była czerwona, piekła i ciągnęła przy każdym ruchu ręką. Pomyślałam, że czemu nie i zastosowałam na skórę pach ale w obrzeżach tam gdzie było najbardziej podrażnione. Po 3 użyciach skóra przestała piec, stała się troszkę mniej zaczerwieniona i uczucie ściągnięcia zniknęło. I chwała mu za to bo myślałam, że z tym uczuciem nie wytrzymam ;)
A na koniec piernik za który się ostatnio wzięłam z ciekawości ;)
Wykonanie jest dziecinnie proste. Do proszku dodajemy szklankę wody (250 ml), miksujemy, dodajemy 100 ml oleju i ponownie miksujemy masę. Ciasto wyłożyć na blachę wysmarowaną tłuszczem i bułką (w moim przypadku zastąpiłam to papierem) i włożyć do nagrzanego piekarnika (180C) na 45-60 minut.
Niestety nie miałam wąskiej blachy stąd ten piernik wyszedł taki niski ;) Powiem szczerze obawiałam się o chemiczny smak jak to bywa w cistach z proszku. Ale był dobry, czuć korzenny zapach a smak prawdziwego piernika. Domownicy zjedli go w mgnieniu oka a zapach było czuć w całym domu. Chociaż nic nie dorówna piernika mamy :)
Jeżeli ktoś nie ma zbyt dobrych zdolności kulinarnych albo potrzebuje ciasta na szybko ( w czasie pieczenia prawie godzinnego można zrobić wiele innych rzeczy). Polecam a ja jak go odnajdę w sklepie to skuszę się na jeszcze jedna paczkę :)
Ten Panthenol muszę sobie zakupić na lato, bo zawsze mnie coś pogryzie :) Ale robisz smaczka tym pierniczkiem na noc :D
OdpowiedzUsuńWłaśnie mnie też teraz naleciało na ten piernik a dawno zjedzony :(
UsuńPanthenol bardzo lubię:) sprawdza się w kryzysowych sytuacjach:)
OdpowiedzUsuńKiedy byłam dzieckiem, mama zawsze trzymała taki pantenol w apteczce. przydawał się.
OdpowiedzUsuń